Pierwsza noc w domu dziecka okazała się nie taka łatwa, jak mi się zdawało. Do trzeciej nad ranem nie mogłam w ogóle zasnąć. Rozmyślałam o mamie i o szkole, a przede wszystkim o tym, kto mógł podpalić mój dom. Tak, to pytanie było najważniejsze. Cały czas miałam przed oczami to wydarzenie sprzed zaledwie kilkunastu godzin. I te płomienie. One były ... zielone? Albo mi pamięć nawala, albo rzeczywiście one były zielone.
W końcu udało mi się zasnąć, ale już po chwili obudziłam się z krzykiem. Już więcej nie zmrużyłam oczu tej nocy.
***
Poszłam do szkoły. Po raz pierwszy się spóźniłam. I to 20 minut. Gdy wyjaśniłam nauczycielce, co się stało poprzedniego dnia, postanowiła nie dręczyć mnie odpowiedziami przed tablicą i temu podobnym wysiłkiem. Jeszcze nigdy nie byłam tak przygnębiona na lekcji hemii, biologi czy nawet francuskiego, choć była to moja ulubiona lekcja. Wszyscy moi przyjaciele składali mi kondolencje, mówili, że wszystko się ułoży ale nie pomagało mi to. Gdy wróciłam z powrotem do domu dziecka, dotarło do mnie, że nie chcę tutaj spędzić tych kilku lat, aż będę pełnoletnia. Wtedy postanowiłam, że zrobię coś, co być może może skomplikować moje życie, pewnie nie będzie na początku mi łatwo, ale poradzę sobię.
Postanowiłam uciec z domu dziecka, i rozpocząć życie na ulicy. Byłam tego pewna.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Z góry pszepraszam, że taki krótki rozdział, ale wena mnie opuściła całkowicie.
Lokia